poniedziałek, 17 lutego 2014

Kilka słów o babskiej przyjaźni.

Wiedziałam, że na tym blogu to będzie temat - rzeka, po prostu wiedziałam. Po raz kolejny muszę się uczepić głupoty i bezczelności jaką wykazuje większość znanych mi kobiet oraz tych bredni o wielkiej solidarności jajników, która przejawia się niezwykle rzadko. To, że ciężko dziś znaleźć rozsądną powierniczkę sekretów to wiedziałam od dawna, dlatego te, które wytrzymują ze mną do tej pory bardzo sobie szanuję i o znajomości dbam. Jednak nie byłoby tematu gdyby nie tzw. "znowu coś".

Pamiętacie, moi mili Dorotę* z wpisu pierwszego? Pisałam wtedy, że nowa miłość rzuciła się jej na mózg. Wtedy nie wiedziałam jednak, jak bardzo. Może opowiem to od początku, pokrótce. Poznałyśmy się przez naszych, już byłych facetów i od razu znalazłyśmy wspólny język mimo wielu różnic między nami na niemalże każdej płaszczyźnie. Z czasem stało się tak, że poznałam wiele sekretów Doroty, problemów z którymi się od lat zmagała i faktu, że życie dało jej mocno w kość. Chyba nawet bardziej niż mi. A, że czasami mam przebłyski dobrego samarytanina, postanowiłam jej pomóc poukładać sobie wszystko. Tyle co się nakombinowałam, nasłuchałam, ile nocy zarwałam wiem tylko ja, bo ona zdaje się nie pamiętać. Tak się złożyło, że mniej więcej w tym samym czasie rozstałyśmy się z facetami, po czym ona od razu znalazła tego swojego Idealnego, a ja miałam przez jakiś czas związki w nosie i wolałam poczekać na takiego, który zapewni mi mentalne i emocjonalne trzęsienie ziemi. W dodatku muszę tu nadmienić, że ja mężczyzn dosyć dobrze rozumiem i mam rozsądne podejście do kwestii oczekiwań w związku.

I właśnie w tym miejscu wszystko zaczęło się psuć. Ona, największa panikara jaką znam, szukała problemów wszędzie, gdzie ich nie było. Najzabawniejszy przykład jaki mogę sobie przypomnieć, to dzień w którym napisała do mnie, że jej nowy facet jest zapewne taki sam jak ex, że to wszystko nie ma sensu, że to pewnie dopiero początek i ogólnie rzecz biorąc tragedia stulecia się wydarzyła. Ja już zastanawiałam się czy mam już, teraz zbierać się kolejny raz wyciągać ją z tarapatów czy jak... W tym momencie wywlokła wreszcie powód wielkiego nieszczęścia. Otóż okazało się, że jej facet, wredne bydle robił sobie śniadanie i śmiał nie zrobić jej! Powinien przecież czytać w jej myślach (nie, nie raczyła mu powiedzieć, że też by chciała)! Zatem pewnie jest taki sam jak jej ex, który nie stronił od przemocy. Ten sam raban zrobiła też naszej wspólnej kumpeli więc sprawa ewidentnie była poważna. Po przeczytaniu tego nie wiedziałam czy mam zacząć się śmiać, czy wziąć broń i strzelić jej prosto w pusty łeb. Za to talent do wyolbrzymiania pokazała też niedługo później, kiedy będąc miesiąc z facetem wyznała nam radośnie, że oni chcą się starać o dziecko.... To był moment kiedy opadło mi wszystko, nawet te części ciała, których osobiście nie posiadam. Żeby było śmieszniej nie raczyła nawet wysłuchać, że wypadałoby poczekać, bo chyba nie chce skończyć tak samo jak ja.

Moją irytację jednak osiągnęła czymś zupełnie innym. Nie omieszkała co chwilę napominać, żebym znalazła sobie faceta (i nie wiem po jaką cholerę miałabym brać sobie jak niektóre kobiety, byle jaką zapchaj dziurę), bo ona taka szczęśliwa i sra brokatem. Ja rozstanie z facetem przeszłam dosyć ciężko i nawet jako osoba niezwykle silna psychicznie, po raz pierwszy chyba od lat potrzebowałam czyjegoś wsparcia. Do tego potrzebowałam odpocząć od posiadania na własność samczej marudy kręcącej mi się po domu, ba bardzo mi pasowało bycie singlem i mieszkanie solo z dziećmi i moim kudłatym substytutem mężczyzny (też żre, śmierdzi i zalega na kanapie). Problemów było dużo, obowiązków też, więc siłą rzeczy oczekiwałam od przyjaciółki, można powiedzieć rewanżu za moją wcześniejszą pomoc, co uważam za naturalne. W ciągu dwóch miesięcy udało nam się spotkać... raz? Może dwa? I kiedy próbowałam zacząć temat tego co mnie gryzie, ona szczebiotała jak to jej cudownie. I super cieszyłam się jej szczęściem, ale jeśli słyszy się to samo non stop, w dodatku kiedy człowiek próbuje coś wtrącić i nieco zmienić temat, bo od nadmiaru wielkiej miłości może zacząć rzygać tęczą, słyszy "Ale daj mi coś powiedzieć...", to już lekka przesada. W tym momencie zwyczajnie wykorzystywałam pewien fajny dar, który posiadam, mianowicie wyłączałam się i czekałam aż Dorotka swój wywód skończy. Dodatkowo straciłam cierpliwość ostatecznie kiedy wystawiła mnie (obiecując wcześniej, że będzie) w Sylwestra, bo jej kochanie sobie nie życzyło oraz drugim razem w dniu kiedy ja, Anka i Izka* robiłyśmy imprezę urodzinową.

Podsumowując, to święta prawda, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Kiedy samemu potrzebuje się pomocy, wtedy najlepiej widać komu warto ufać i do kogo mieć szacunek, a kogo zwyczajnie kopnąć w dupę co też uczyniłam. Ciekawe do kogo jaśnie Pani pobiegnie kiedy znowu zaczną się problemy, a zaczną prędzej czy później.... Ale wtedy to już nie będzie na szczęście moja sprawa.... I w tym miejscu muszę również złożyć podziękowania Magdzie, Ance i Izie* za to, że od lat nie dały dupy w żadnej kwestii. I były obok na największych zakrętach mojego życia.

* - imiona zostały zmienione

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz