czwartek, 26 listopada 2015

Po baaardzo długiej, ciągnącej się jak flaki za truchłem przerwie....

Witam was kochani po prawie dwóch latach milczenia. Wiem, że to szmat czasu jednak jakoś nie po drodze mi było usiąść i napisać tu coś ciekawego. Ale jeżeli kogoś interesowałby mój marny, nudny żywot to wiedzcie, że wszystko u nas dobrze, sprawy się ładnie poukładały itd. I nawet przestałam aż tak wątpić w męski gatunek, bo jak prawie dwa lata temu byliśmy z Hankiem na początku drogi, tak dziś razem mieszkamy, tolerujemy się, czasami ewentualnie chcemy pozabijać. Ale nadal tkwimy w tym porąbanym związku, zdając sobie jednocześnie sprawę, że taki dupek jak Hank i taka jędza jak ja pod jednym dachem to piekło gorsze niż wojna albo wioska żywych trupów. Było już opisywanie pisakiem jak obsłużyć pralkę, była lista na lodówce top 5 naszych kłótni, ostatnio nawet spisywałam mu instrukcję obsługi mojej nieskromnej osoby, bo stwierdził, że po takim czasie nadal mnie nie rozumie. A ja jestem w obsłudze prosta jak budowa cepa, tylko zwyczajnie jestem suką. Niemniej codzienne życie mamy całkiem ciekawe przez te paskudne charakterki. Widać w końcu trafił swój na swego.

W międzyczasie też zajęłam się szkoleniem na technika weterynarii, możecie mi wierzyć cholernie fascynujący kierunek. Oczywiście o ile rajcuje kogoś grzebanie w krowiej dupie po sam łokieć, patroszenie i badanie zwierzęcego gówna. Dla osób o takich upodobaniach to istny raj. A do mnie zaczyna docierać, że chyba mam coś nie tak z głową. Normalne kobiety idą na kosmetykę, fryzjerstwo, bankowość, administracje i inne duperele. Ale nie... Janie musiała wziąć coś fascynującego i pomagać zwierzakom. No to mam za swoje + 50 expa do wypasania bydła.

Idąc dalej, straciłam (na szczęście) kolejną "przyjaciółkę". Czemu? Ano temu, że niektórym osobom wydaje się, że jedyna rozrywka jaka istnieje to wieczne szlajanie z osobnikami o dość wątpliwym ilorazie inteligencji, shoppingi (zgrozo...) i melanże na których zasypiają wypijając jedno, może półtorej piwa. Niestety nie sprostałam wymaganiom pani Anny, bo z racji tego że mam dzieci nie szlajam się na okrągło, selekcjonuję spotkania czy imprezy na które idę bądź jadę, tak samo zresztą ludzi z którymi się spotykam nie chcąc marnować czasu na pospolitych ćwierćmózgów. No i niestety, ale nie czerpię satysfakcji z bezcelowego snucia się po galeriach i sklepiszczach w których stado bab, którym przeceny wyżarły już doszczętnie mózgi są w stanie pobić się o majtki mniejsze od chusteczki do nosa. Starczy mi, że odwiedziłam dziś Kaufland w konkretnym celu, mianowicie wystawili gadżety ze Star Wars. Jako fanka byłam chętna opróżnić mój i tak wiecznie świecący pustkami portfel do cna, jednak najpierw musiałam przebić się przez stado ludzi, którzy w szale przekopywali się przez wystawę, blokowali się nawzajem wózkami i generalnie robili takie zamieszanie, że głowa mała. Całe szczęście, wyszłam z tej bitwy zwycięsko i z naręczem pierdół, na które Hank mógł potem w domu spojrzeć z politowaniem. Tak przy okazji.... Tylu facetów marzy o kobiecie - nerdzie, takiej która uwielbiałaby fantastykę, gry, miałaby do tego strój Lei z pałacu Jabby itd. itp. Taka jestem, strój też posiadam za to z moim bezmózgim yeti jest coś ewidentnie nie tak, bo generalnie wisi mu cała moja nerdowska otoczka. Czasem zrobi mi tą łaskę i pogra ze mną na kompie albo w planszówkę, jednak nie odczuwa wtedy takiej euforii jak ja. Tylko ja mogę mieć pecha tak trafić ;)

Cóż na dzień dzisiejszy to chyba wszystko na co chciałam ponarzekać tudzież o czym sobie bezcelowo popieprzyć. Hank właśnie wrócił do domu i kategorycznie zażądał, abyśmy zajęli się pisaniem tekstu, oczywiście po tym jak położymy me pacholęta spać i skończę oglądać Gwiezdne Wojny na AXN. Tak więc. Do następnego!

sobota, 22 lutego 2014

O ojcach, ojczymach i dawcach plemników.

Każdy z nas miał taki dzień lub spotkał takiego człowieka, który wywoływał nagłą chęć mordu za pomocą kosiarki niczym w "Martwicy mózgu", a w głowie wyświetlały się obrazy gigantycznej masakry i walających się po chodniku flaków i resztek rozłupanej czaszki.... W swoim życiu napotkałam trzy takie osoby i do dziś na samo wspomnienie ich imion krew mnie zalewa, za to w kieszeni otwiera mi się już nie nóż, a wielki rzeźnicki tasak. Tak, dziś na języki weźmiemy sobie męskie podejście do spraw rodziny i dzieci. Tak, pogadamy dzisiaj o moich ex.

Zaraz usłyszę, że niesprawiedliwie traktuję męski ród i nie każdy jest taki sam, ale póki co nie spotkałam się z innym podejściem. Zastanawiam się, dlaczego wraz z końcem związku (często nawet dużo wcześniej), kończy się również więź z własnym dzieckiem. Ileż to się teraz słyszy, że matki, złe, mściwe suki nie pozwalają się ojcom widywać ze swoimi dziećmi... Serio? To widać jestem nienormalna. Sama namawiałam od początku mojego ex, do tego aby widywał się z synem, zabierał do siebie czy na spacery. Co usłyszałam? Zależy mi tylko na tym aby się pozbyć dziecka z domu i iść na imprezę (a córkę to chyba sprzedam....). Kiedy nie zgodziłam się na wymienianie małym co tydzień też był bunt. A jak umowa stanęła na tym, że szanowny tatuś ma go zabierać na weekendy kiedy mam uczelnie (o tym, że tyłka do roboty nie raczy ruszyć więc ma cały czas wolny nie będę nawet wspominać) też jest źle, bo on w weekendy ma imprezki. Pal sześć, że prawie nie mam wolnego czasu, rzadko zdarza się abym miała okazję wyjść gdzieś bez dzieci i staję na głowie aby swoim skromnym czasem rozporządzać i tak zostanę tą najgorszą. Za to tatuś będzie wiecznie poszkodowany faktem, że zabrałam mu dziecko (yhy ciekawe, kiedy miałby czas grać w gry i bawić się w przebieranki). W takich chwilach doceniam mojego ojca, który ulotnił się kiedy miałam ledwo czternaście lat i nie dawał znaku życia przez kolejne dziewięć. Lepiej wykazał się również ojciec mojej córki, który z początku niby chciał się nią zajmować, potem jednak górę wzięły imprezy, dziewczyny i pieprzenie sobie życia do granic możliwości. W jego wypadku chociaż mam gwarancję, że nie zobaczę go przez następne piętnaście lat. Przynajmniej człowiek od razu wie, że musi być samowystarczalny i nie trzeba się prosić nikogo o łaskawą opiekę (co de facto należy do obowiązków rodzicielskich, ale kto by tam się tym przejmował). Ale był okres, kiedy również słyszałam pod swoim adresem zarzuty z jego strony, że nie pozwalam mu się z dzieckiem widywać. Cóż... komuś kto zgłasza się do dziecka po dwóch latach nieobecności, a kto ma zatargi z prawem i jest totalnie nieodpowiedzialnym idiotą na pewno warto dać trzylatkę do opieki... Facetom nie da się widać dogodzić. Chcesz aby się zajmowali? To źle, bo zarzucasz ich ciężką pracą i do tego jeszcze wymagasz wkładu finansowego na dziecko, w dodatku w wyznaczonych datach (a przecież lepiej iść na imprezę albo fundować kolegom wyjazdy i utrzymywać ich, nie chcę nawet wnikać za co ta hojność...) !! Chcesz, żeby dali sobie spokój i zniknęli z życia? Też źle, bo przecież oni tacy kochający, a kobiety tego nie doceniają i rozwalają związki i rodziny!! Jasne, bo przecież za zdrady, podbite oczy, nałogi i brak mózgu powinnyśmy im dziękować i może jeszcze do tego obciągnąć gratis... To jest ten moment, kiedy zaczynam powątpiewać w to czy aby na pewno znam męską psychikę. Dorośli powinni dogadywać się jak dorośli, zwłaszcza w tak ważnych i delikatnych sprawach jak dziecko. Zapominam jednak, że facet sam rozwija się do trzeciego roku życia, a potem tylko rośnie....

Skoro już opowiedziałam o tych dwóch delikwentach to polećmy z tematem do końca. Trzeci mój ex. Facet z którym wyjechałam do Krakowa, wraz ze swoją, niespełna 3-letnią wtedy córką. Mieszkaliśmy ze sobą, planowaliśmy zostać w mieście na stałe, moja mała zaczęła nawet nazywać Przemka tatą. Na samym początku powiedziałam mu, aby liczył się z tym na co się pisze, jeśli ma to potrwać kilka miesięcy i się skończyć, to żeby od razu dał sobie spokój. Twierdził, że przemyślał, wie co robi. Był pierścionek, zaręczyny, mieszkanie w centrum Krakowa, wszystko cud i miód. Tuż przed drugą rocznicą od tak, usłyszałam, że jestem nienormalna, on ze mną już nie chce być i kilka innych, przykrych słów. Zniknął z dnia na dzień nie wyjaśniając nic nawet mojej córce, która dosyć boleśnie przeżyła tą sytuację. Potem dowiedziałam się, że Przemuś robi tak notorycznie, każdej dziewczynie, a na pół roku przed rozstaniem miał już inną. Odpowiedzialność moi drodzy jak jasna cholera.... Po prostu w takich chwilach załamuję ręce i stwierdzam, że albo jestem nienormalna, albo świat oszalał. Pozostaje mi tylko liczyć na honor nielicznych moich kolegów, którzy wydają się odpowiedzialni oraz wiara w Hanka, że nie okaże się taki jak wszyscy.... Oby w dzisiejszych czasach istnieli jeszcze mężczyźni nadający się na prawdziwych ojców, inaczej pozostanie mi tylko doszyć sobie to i owo.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Kilka słów o babskiej przyjaźni.

Wiedziałam, że na tym blogu to będzie temat - rzeka, po prostu wiedziałam. Po raz kolejny muszę się uczepić głupoty i bezczelności jaką wykazuje większość znanych mi kobiet oraz tych bredni o wielkiej solidarności jajników, która przejawia się niezwykle rzadko. To, że ciężko dziś znaleźć rozsądną powierniczkę sekretów to wiedziałam od dawna, dlatego te, które wytrzymują ze mną do tej pory bardzo sobie szanuję i o znajomości dbam. Jednak nie byłoby tematu gdyby nie tzw. "znowu coś".

Pamiętacie, moi mili Dorotę* z wpisu pierwszego? Pisałam wtedy, że nowa miłość rzuciła się jej na mózg. Wtedy nie wiedziałam jednak, jak bardzo. Może opowiem to od początku, pokrótce. Poznałyśmy się przez naszych, już byłych facetów i od razu znalazłyśmy wspólny język mimo wielu różnic między nami na niemalże każdej płaszczyźnie. Z czasem stało się tak, że poznałam wiele sekretów Doroty, problemów z którymi się od lat zmagała i faktu, że życie dało jej mocno w kość. Chyba nawet bardziej niż mi. A, że czasami mam przebłyski dobrego samarytanina, postanowiłam jej pomóc poukładać sobie wszystko. Tyle co się nakombinowałam, nasłuchałam, ile nocy zarwałam wiem tylko ja, bo ona zdaje się nie pamiętać. Tak się złożyło, że mniej więcej w tym samym czasie rozstałyśmy się z facetami, po czym ona od razu znalazła tego swojego Idealnego, a ja miałam przez jakiś czas związki w nosie i wolałam poczekać na takiego, który zapewni mi mentalne i emocjonalne trzęsienie ziemi. W dodatku muszę tu nadmienić, że ja mężczyzn dosyć dobrze rozumiem i mam rozsądne podejście do kwestii oczekiwań w związku.

I właśnie w tym miejscu wszystko zaczęło się psuć. Ona, największa panikara jaką znam, szukała problemów wszędzie, gdzie ich nie było. Najzabawniejszy przykład jaki mogę sobie przypomnieć, to dzień w którym napisała do mnie, że jej nowy facet jest zapewne taki sam jak ex, że to wszystko nie ma sensu, że to pewnie dopiero początek i ogólnie rzecz biorąc tragedia stulecia się wydarzyła. Ja już zastanawiałam się czy mam już, teraz zbierać się kolejny raz wyciągać ją z tarapatów czy jak... W tym momencie wywlokła wreszcie powód wielkiego nieszczęścia. Otóż okazało się, że jej facet, wredne bydle robił sobie śniadanie i śmiał nie zrobić jej! Powinien przecież czytać w jej myślach (nie, nie raczyła mu powiedzieć, że też by chciała)! Zatem pewnie jest taki sam jak jej ex, który nie stronił od przemocy. Ten sam raban zrobiła też naszej wspólnej kumpeli więc sprawa ewidentnie była poważna. Po przeczytaniu tego nie wiedziałam czy mam zacząć się śmiać, czy wziąć broń i strzelić jej prosto w pusty łeb. Za to talent do wyolbrzymiania pokazała też niedługo później, kiedy będąc miesiąc z facetem wyznała nam radośnie, że oni chcą się starać o dziecko.... To był moment kiedy opadło mi wszystko, nawet te części ciała, których osobiście nie posiadam. Żeby było śmieszniej nie raczyła nawet wysłuchać, że wypadałoby poczekać, bo chyba nie chce skończyć tak samo jak ja.

Moją irytację jednak osiągnęła czymś zupełnie innym. Nie omieszkała co chwilę napominać, żebym znalazła sobie faceta (i nie wiem po jaką cholerę miałabym brać sobie jak niektóre kobiety, byle jaką zapchaj dziurę), bo ona taka szczęśliwa i sra brokatem. Ja rozstanie z facetem przeszłam dosyć ciężko i nawet jako osoba niezwykle silna psychicznie, po raz pierwszy chyba od lat potrzebowałam czyjegoś wsparcia. Do tego potrzebowałam odpocząć od posiadania na własność samczej marudy kręcącej mi się po domu, ba bardzo mi pasowało bycie singlem i mieszkanie solo z dziećmi i moim kudłatym substytutem mężczyzny (też żre, śmierdzi i zalega na kanapie). Problemów było dużo, obowiązków też, więc siłą rzeczy oczekiwałam od przyjaciółki, można powiedzieć rewanżu za moją wcześniejszą pomoc, co uważam za naturalne. W ciągu dwóch miesięcy udało nam się spotkać... raz? Może dwa? I kiedy próbowałam zacząć temat tego co mnie gryzie, ona szczebiotała jak to jej cudownie. I super cieszyłam się jej szczęściem, ale jeśli słyszy się to samo non stop, w dodatku kiedy człowiek próbuje coś wtrącić i nieco zmienić temat, bo od nadmiaru wielkiej miłości może zacząć rzygać tęczą, słyszy "Ale daj mi coś powiedzieć...", to już lekka przesada. W tym momencie zwyczajnie wykorzystywałam pewien fajny dar, który posiadam, mianowicie wyłączałam się i czekałam aż Dorotka swój wywód skończy. Dodatkowo straciłam cierpliwość ostatecznie kiedy wystawiła mnie (obiecując wcześniej, że będzie) w Sylwestra, bo jej kochanie sobie nie życzyło oraz drugim razem w dniu kiedy ja, Anka i Izka* robiłyśmy imprezę urodzinową.

Podsumowując, to święta prawda, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Kiedy samemu potrzebuje się pomocy, wtedy najlepiej widać komu warto ufać i do kogo mieć szacunek, a kogo zwyczajnie kopnąć w dupę co też uczyniłam. Ciekawe do kogo jaśnie Pani pobiegnie kiedy znowu zaczną się problemy, a zaczną prędzej czy później.... Ale wtedy to już nie będzie na szczęście moja sprawa.... I w tym miejscu muszę również złożyć podziękowania Magdzie, Ance i Izie* za to, że od lat nie dały dupy w żadnej kwestii. I były obok na największych zakrętach mojego życia.

* - imiona zostały zmienione

sobota, 1 lutego 2014

"Cześć jestem Jane i nie mam żadnych zasad moralnych..."

"Jasna cholera, poznaliśmy się w najgorszy, możliwy sposób..." rzekł do mnie niedawno pewien godny mej samiczej uwagi klon Hanka Moody'ego, przy dosyć poważnej rozmowie z serii "i co z tym fantem zrobimy?". Fakt, mężczyznę którego wzięłam sobie pod uwagę, miałam zaszczyt poznać w ulubionym barze do którego, jak się okazało, oboje często chadzamy. I gdyby to jeszcze był jakiś porządny bar, a gdzie tam! Nasza ukochana wręcz, miejska spelunka w której zbiera się cała śmietanka, rockowo-metalowego towarzystwa, wszyscy chleją do białego rana, by tuż przed świtem spuścić sromotny łomot pijanym przedstawicielom wielbicieli trzech pasków na ramionach lub potańczyć przy już-nie-takich-metalowych hitach jakby się każdemu zdawało. Zwykle nie bywał tam nikt, na kogo zwróciłabym większą uwagę, jednak nadszedł dzień w którym oczy moje i Pana Hanka miały okazję się spotkać (a niech tam trochę romantyzmu nie zaszkodzi). Po jakże mile spędzonym wieczorze, okraszonym piwem, siarczystymi przekleństwami ze strony szanownych kolegów oraz niemalże wywołanej bójki wypełzliśmy z szanownego przybytku alkoholowego upojenia obiecując sobie dalszy kontakt. Nie za bardzo dowierzałam w tę obietnicę jednak, ku memu szczeremu zdziwieniu Pan Hank jednak się odezwał i udało nam się spotkać jeszcze kilka razy, aż doszło do wyżej wymienionej rozmowy. Decyzja zapadła, spotykajmy się na poważnie. Pięknie, cud malina, brokat wali zewsząd niczym tynk ze ścian w starej ruderze. Ma to szansę? Ano zobaczymy, osobiście mam cichą nadzieję, że ma. No dobra, już nie taką cichą. Ah, żeby było zabawniej mieszkamy na tej samej ulicy w odległości dosłownie kilku klatek, nawet robimy zakupy w tym samym sklepie. I jak na złość nie mogliśmy poznać się jak cywilizowani, dorośli ludzie. Jakim cudem spotkaliśmy się akurat w tej knajpie? Los, przeznaczenie, przypadek, ingerencja wielkich przedwiecznych? Wolę nie wiedzieć...

W każdym razie, cała ta sytuacja nakłoniła mnie do przemyśleń na temat tego w jaki sposób ludzie się poznają. I jak często te sytuacje są absurdalne. Uznałam zatem za stosowne zebranie odpowiednich informacji i faktów z życia ludzi, których dane było mi poznać. Rzecz jasna najprostszym do tego narzędziem okazał się osławiony facebook. I oto co ciekawego wyznali mi znajomi...

Na początek usłyszałam od Karoliny, że ostatnich trzech facetów poznała właśnie w tej samej spelunie w której ja poznałam Pana Hanka. Czyli jednak obalamy w tym momencie mit, że w naszej karczmie nie da się nikogo fajnego poderwać. Czasami jednak zjawiają się tam fajni faceci.

Na drugi ogień poszła skarbnica wiedzy w podrywaniu (i nie tylko) kobiet. Uwaga, damy wrażliwe proszone są o pominięcie tego akapitu!
Skarbnicą jest mój kolega Lipek, który pewnego pięknego, chłodnego poranka zapukał (wraz z moim przyjacielem Kozzym) niczym ten ułan w okienko. Jak on sam to ładnie ujął: "Nie zawsze się poznaje ludzi, którzy nad ranem po przejechaniu pół polski w mało trzeźwym stanie walą ci śnieżką w okno puszczając z laptopa piosenki Dżemu, a potem dwa dni u ciebie koczują." Racja mój drogi poznanie Ciebie było jedyne w swoim rodzaju. Kozzego zresztą poznałam w równie nieelokwentny sposób. 
Wracając do Lipka, zdradził mi kilka ciekawych momentów ze swego bujnego życia. Na ten przykład poznanie z obecną dziewczyną. Jak to ładnie określił, najebany obmacywał się w namiocie z nią i jeszcze jedną panienką, po czym nad ranem po jakże długiej i zmyślnej kontemplacji nad zaistniałą sytuacją doszedł do wniosku iż najzwyczajniej w świecie ją przeleci. Romantyczne prawda?
Pozwolę sobie również przytoczyć jeszcze jedną historyjkę już w dosłownym cytacie, bo sama lepiej bym tego nie ujęła. I tym zamknę temat Lipińskiego, bo on sam w sobie to materiał na całą książkę.
"Wracam sobie pociągiem z Łodzi po Ironach. Siedzi obok mnie laska z poznania z koleżankami. Koleżanki śpią, a dziewczyna na ucho mi mówi "Powiem ci tajemnicę. Podobasz mi się", to odpowiadam "to idziemy do kibla" no i domyślasz się że w kiblu nie dyskutowaliśmy o sytuacji gospodarczej krajów europejskich."

A nieco odchodząc od tematu związków poruszę również historię o tym jak poznałam swoją najlepszą przyjaciółkę oraz dobrego kumpla.
Z Anką poznałam się osobiście na szumnie co roku organizowanym Zlocie Fanów Hard Rocka. Widząc, że jej ówczesny facet, a mój znajomy bezczelnie pod jej nosem flirtuje z pewną damą o bardzo wątpliwej reputacji nieco się zirytowałam. Zwrócić tu również uwagę należy na fakt iż owa dama zalazła mi swego czasu bardzo mocno za skórę, paroma niskich lotów czynami. Tak czy siak podeszłam do Anki witając ją słowami 
-Czy Ty wiesz co ten Twój zidiociały facet odwala?
-Taaa... wiem, w dupie go mam.
-A to spoko. To chodźmy na piwo.
I od tego czasu w sumie działamy na zasadzie, tam gdzie ona tam i ja.

Ostatnia sytuacja to poznanie Michała. Siedzieliśmy jakieś sto lat temu w pewnej urokliwej, Krakowskiej, podziemnej spelunie dumnie noszącej nazwę "Popularny" z grupą znajomych. Michał chwiał się na krześle, dosyć mocno podpity, dopił piwo po czym rzucił pustym kuflem w ścianę. Wszystko może nie byłoby specjalnie szokujące gdyby nie fakt, że kufel rozwalił się jakieś 20 cm od mojej głowy. Uprzedzam pytania o dziwo nie oberwał wtedy ode mnie, przeciwnie. Jakimś cudem wzbudził moją sympatię.

Aktualnie nie przypominam sobie innych wartych uwagi historii. Zresztą wystarczy jak tyle przełkniecie. Dochodzę jednak do wniosku, że czasy w których kolegów poznawało się na podwórku czy na studiach, a wielką miłość spotykało w szkole średniej, chodziło za rączkę aż do ślubu i było się ze sobą do grobowej deski bezpowrotnie minęły. Świat oszalał i obyczaje zanikają, ale... Może nie wszystko stracone. Osobiście cieszę się, że wciąż z wyżej wymienionym Hankiem potrafimy rozłożyć się z kolacją przed dobrym filmem albo umówić na zwyczajowe śniadanie. Bez dolewania whisky do kawy.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

O zazdrości i bólach dupy większych i mniejszych....

Pałka się przegła... Jak to potocznie się często mawia. Zaczynam się zastanawiać co jest nie tak z moją osobą, że wywołuję u ludzi albo szczerą sympatię albo czystą nienawiść. Ah, zapomniałabym o zazdrości... Ale po kolei.

Rzecz, która zdziwiła mnie stosunkowo niedawno. Ja rozumiem, że mężczyźni często nie lubią przyjaciółek swoich kobiet i jestem w stanie to zrozumieć. Jednak dwie sytuacje jakie mi się przydarzyły potwierdziły ewidentny brak inteligencji u niektórych samców. Sytuacja pierwsza wydarzyła się w dosyć przewrotny i paradoksalny sposób. Otóż, pewna moja koleżanka, Dorota* powiedzmy,  miała to szczęście wyrwać się z toksycznego, beznadziejnie rokującego związku i to wprost w ramiona zdawałoby się jak najbardziej normalnego, ogarniętego, dojrzałego faceta (w dodatku posiadającego własny dom, a nie kurnik jak poprzednik, co dodatkowo ustawiło go rangę wyżej w oczach kumpeli, moich i pozostałych koleżanek). Sama temu przyklaskiwałam, zdarzyło mi się nawet doradzić to i owo Panu Idealnemu w momencie zdobywania serca wybranki. Jednak Pan Idealny dziś ma okrutne pretensje, że jego nowa kobieta śmie mieć życie prywatne inne nieco niż on by sobie życzył. I tak z niegdysiejszych spotkań dwa razy w tygodniu, dziś zrobiło się jedno na dwa miesiące. W porządku, kobiety w przypływie uczuć, lukru i brokatu w szanownych czterech literach z powodu spotkania (kolejnej) miłości swego życia tak mają, powiecie? Otóż nie. Znaczy, po części to też racja, jednak głównym powodem dla którego, z ową kobietą nie mogę umówić się nawet na kawę jest fakt iż jej facet ma obawy iż źle na nią wpływam i pewnie sprowadzę ją na złą drogę (prędzej zrobią to moje latorośle). Cóż, dobrze to jeszcze bym jakoś tam zrozumiała, że komuś tu zwyczajnie przypływ wielkiej miłości padł na mózg. Jednak zawsze zostaje jakieś "ale"...

Tutaj sytuacja wydaje mi się komiczniejsza. Koleżanka, nazwijmy ją Iza*, ma narzeczonego. Są razem od kilku lat, wszystko ładnie i pięknie. Narzeczonego miałam okazję poznać, nawet polubić. Wydawałoby się, że ma z nim dosyć poukładane relacje, każdy zna swoje obowiązki względem tego związku. Jakiś rodzaj wspólnej przestrzeni bez wpierdalania się w tę prywatną. Otóż szanownemu panu, który na swoim koncie ma gorsze pomysły niż ktokolwiek kogo znam stwierdził, że mam na jego dziewczynę zły wpływ!
Powiedział gość, który jak wyszedł po cukier to wrócił po trzech dniach. Bez cukru.
   Zdarzyło się, że owa koleżanka została u mnie na noc. Mieszkam na niezłym zadupiu więc dojazdy do centrum są praktycznie nie możliwe po 22. Została zatem u mnie, grałyśmy w Simsy (o litości...), niańczyłyśmy mojego syna i zwyczajnie sobie rozmawiałyśmy o tym o czym zazwyczaj kobiety gadają. Impreza roku, zaprawdę. Nie odzywał się do niej po tym przez dwa dni. Od tego czasu, ma ciągłe pretensje za każdym razem kiedy Iza ma plan pojawić się w mych skromnych progach. Nie daj Boże jak jeszcze chcemy od czasu do czasu wyjść do ulubionego baru. W głowie Pana Narzeczonego zaczynają roić się wtedy chore wizje, jak to siedzimy, upijamy się na umór i kręcimy tam z bandą iście seksownych i nieziemsko przystojnych długowłosych rock'n'rollowców, by późnej zaciągnąć ich do mojej zbrukanej jaskini rozpusty i zwyczajnie zabawiać się z nimi w szalonej orgii do białego rana. Błagam. Zacne pomysły, szkoda tylko, że nierealne. Zważywszy choćby na to, że w naszym barze rzadko pojawia się ktoś godny naszej uwagi. Druga sprawa, że Iza swemu mężczyźnie jest wierna jak ten pies, w dodatku swój rozumek ma i nie słuchałaby nakłaniania z mojej strony, gdyby oczywiście takowe się pojawiało. Trzecia sprawa, o której Pan Narzeczony nie wie wygląda tak, że gdyby Izka z kimś kręciła skończyłoby się to moją pięścią w jej szanownej twarzy. Ale tak czy siak, ja jestem niedobra, namawiam je obie do złego i kalam ich nieskalane grzechem umysły swoimi niecnymi i podłymi pomysłami. Panowie, schlebiacie mi naprawdę, chciałabym mieć tak władczą siłę umysłu.

I ostatnia sprawa, która mnie również nurtuje od dawna, mianowicie dziewczyny moich kolegów. Co prawda to prawda, znajomych płci męskiej mam sporo i często wolę samcze towarzystwo od tego żeńskiego. Po prostu bardziej mi ono odpowiada. Kolegów swych nie podrywam, nie kręcę z nimi i nawet nie patrzę na nich pod kątem łóżkowo - uczuciowym. Jednak tutaj z kolei kobiety jak to kobiety, wyobrażają sobie zupełnie co innego. Jeden z moich serdecznych wieloletnich przyjaciół znalazł sobie dziewczynę. Nawet przyprowadził ją do mnie, kiedy mieliśmy grać jak zwykle w Heroes Of Might and Magic V, łojąc sobie nawzajem tyłki aż miło. Po tej, jak mi się wydawało, udanej wizycie dowiedziałam się, że dziewczyna jest o mnie okropnie zazdrosna, bo mam zbyt "luźne" podejście do życia i związków. Racja, wtedy nie miałam ochoty patrzeć na żadnego faceta, gdyż byłam krótko po rozpadzie poważnego związku i miałam tego tematu po dziurki w nosie. Szkoda, że dziewczyna nie zauważyła również faktu, że gdybym ostrzyła sobie swe zbereźne pazury na mego przyjaciela to zrobiłabym już dawno cokolwiek w tym kierunku, gdyż długoletnie podchody nie są zupełnie w moim stylu.


Tak się teraz zastanawiam, czy wolna kobieta wychowująca samotnie dwójkę dzieci i spełniająca swe hobby, co wiąże się z wypełzaniem z nory zwanej domem od czasu do czasu, od razu jest widziana jako potencjalne zagrożenie dla szczęśliwych i spełnionych par? Ewentualnie gwóźdź do trumny dla wszelakich związków, bo z całą pewnością zaraz będzie chciała rzucić się z chytrymi łapami na biednych, porządnych facetów i zdemoralizować wszystkie poukładane kobiety? Czy ludziom się już doszczętnie w dupach poprzewracało od tego dobrobytu?

W tym momencie muszę zacytować Axla Rose. "Są dwa rodzaje ludzi. Ci którzy mnie lubią i Ci którzy mogą iść do diabła." Podpisuję się pod tym obiema rękami.