sobota, 22 lutego 2014

O ojcach, ojczymach i dawcach plemników.

Każdy z nas miał taki dzień lub spotkał takiego człowieka, który wywoływał nagłą chęć mordu za pomocą kosiarki niczym w "Martwicy mózgu", a w głowie wyświetlały się obrazy gigantycznej masakry i walających się po chodniku flaków i resztek rozłupanej czaszki.... W swoim życiu napotkałam trzy takie osoby i do dziś na samo wspomnienie ich imion krew mnie zalewa, za to w kieszeni otwiera mi się już nie nóż, a wielki rzeźnicki tasak. Tak, dziś na języki weźmiemy sobie męskie podejście do spraw rodziny i dzieci. Tak, pogadamy dzisiaj o moich ex.

Zaraz usłyszę, że niesprawiedliwie traktuję męski ród i nie każdy jest taki sam, ale póki co nie spotkałam się z innym podejściem. Zastanawiam się, dlaczego wraz z końcem związku (często nawet dużo wcześniej), kończy się również więź z własnym dzieckiem. Ileż to się teraz słyszy, że matki, złe, mściwe suki nie pozwalają się ojcom widywać ze swoimi dziećmi... Serio? To widać jestem nienormalna. Sama namawiałam od początku mojego ex, do tego aby widywał się z synem, zabierał do siebie czy na spacery. Co usłyszałam? Zależy mi tylko na tym aby się pozbyć dziecka z domu i iść na imprezę (a córkę to chyba sprzedam....). Kiedy nie zgodziłam się na wymienianie małym co tydzień też był bunt. A jak umowa stanęła na tym, że szanowny tatuś ma go zabierać na weekendy kiedy mam uczelnie (o tym, że tyłka do roboty nie raczy ruszyć więc ma cały czas wolny nie będę nawet wspominać) też jest źle, bo on w weekendy ma imprezki. Pal sześć, że prawie nie mam wolnego czasu, rzadko zdarza się abym miała okazję wyjść gdzieś bez dzieci i staję na głowie aby swoim skromnym czasem rozporządzać i tak zostanę tą najgorszą. Za to tatuś będzie wiecznie poszkodowany faktem, że zabrałam mu dziecko (yhy ciekawe, kiedy miałby czas grać w gry i bawić się w przebieranki). W takich chwilach doceniam mojego ojca, który ulotnił się kiedy miałam ledwo czternaście lat i nie dawał znaku życia przez kolejne dziewięć. Lepiej wykazał się również ojciec mojej córki, który z początku niby chciał się nią zajmować, potem jednak górę wzięły imprezy, dziewczyny i pieprzenie sobie życia do granic możliwości. W jego wypadku chociaż mam gwarancję, że nie zobaczę go przez następne piętnaście lat. Przynajmniej człowiek od razu wie, że musi być samowystarczalny i nie trzeba się prosić nikogo o łaskawą opiekę (co de facto należy do obowiązków rodzicielskich, ale kto by tam się tym przejmował). Ale był okres, kiedy również słyszałam pod swoim adresem zarzuty z jego strony, że nie pozwalam mu się z dzieckiem widywać. Cóż... komuś kto zgłasza się do dziecka po dwóch latach nieobecności, a kto ma zatargi z prawem i jest totalnie nieodpowiedzialnym idiotą na pewno warto dać trzylatkę do opieki... Facetom nie da się widać dogodzić. Chcesz aby się zajmowali? To źle, bo zarzucasz ich ciężką pracą i do tego jeszcze wymagasz wkładu finansowego na dziecko, w dodatku w wyznaczonych datach (a przecież lepiej iść na imprezę albo fundować kolegom wyjazdy i utrzymywać ich, nie chcę nawet wnikać za co ta hojność...) !! Chcesz, żeby dali sobie spokój i zniknęli z życia? Też źle, bo przecież oni tacy kochający, a kobiety tego nie doceniają i rozwalają związki i rodziny!! Jasne, bo przecież za zdrady, podbite oczy, nałogi i brak mózgu powinnyśmy im dziękować i może jeszcze do tego obciągnąć gratis... To jest ten moment, kiedy zaczynam powątpiewać w to czy aby na pewno znam męską psychikę. Dorośli powinni dogadywać się jak dorośli, zwłaszcza w tak ważnych i delikatnych sprawach jak dziecko. Zapominam jednak, że facet sam rozwija się do trzeciego roku życia, a potem tylko rośnie....

Skoro już opowiedziałam o tych dwóch delikwentach to polećmy z tematem do końca. Trzeci mój ex. Facet z którym wyjechałam do Krakowa, wraz ze swoją, niespełna 3-letnią wtedy córką. Mieszkaliśmy ze sobą, planowaliśmy zostać w mieście na stałe, moja mała zaczęła nawet nazywać Przemka tatą. Na samym początku powiedziałam mu, aby liczył się z tym na co się pisze, jeśli ma to potrwać kilka miesięcy i się skończyć, to żeby od razu dał sobie spokój. Twierdził, że przemyślał, wie co robi. Był pierścionek, zaręczyny, mieszkanie w centrum Krakowa, wszystko cud i miód. Tuż przed drugą rocznicą od tak, usłyszałam, że jestem nienormalna, on ze mną już nie chce być i kilka innych, przykrych słów. Zniknął z dnia na dzień nie wyjaśniając nic nawet mojej córce, która dosyć boleśnie przeżyła tą sytuację. Potem dowiedziałam się, że Przemuś robi tak notorycznie, każdej dziewczynie, a na pół roku przed rozstaniem miał już inną. Odpowiedzialność moi drodzy jak jasna cholera.... Po prostu w takich chwilach załamuję ręce i stwierdzam, że albo jestem nienormalna, albo świat oszalał. Pozostaje mi tylko liczyć na honor nielicznych moich kolegów, którzy wydają się odpowiedzialni oraz wiara w Hanka, że nie okaże się taki jak wszyscy.... Oby w dzisiejszych czasach istnieli jeszcze mężczyźni nadający się na prawdziwych ojców, inaczej pozostanie mi tylko doszyć sobie to i owo.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Kilka słów o babskiej przyjaźni.

Wiedziałam, że na tym blogu to będzie temat - rzeka, po prostu wiedziałam. Po raz kolejny muszę się uczepić głupoty i bezczelności jaką wykazuje większość znanych mi kobiet oraz tych bredni o wielkiej solidarności jajników, która przejawia się niezwykle rzadko. To, że ciężko dziś znaleźć rozsądną powierniczkę sekretów to wiedziałam od dawna, dlatego te, które wytrzymują ze mną do tej pory bardzo sobie szanuję i o znajomości dbam. Jednak nie byłoby tematu gdyby nie tzw. "znowu coś".

Pamiętacie, moi mili Dorotę* z wpisu pierwszego? Pisałam wtedy, że nowa miłość rzuciła się jej na mózg. Wtedy nie wiedziałam jednak, jak bardzo. Może opowiem to od początku, pokrótce. Poznałyśmy się przez naszych, już byłych facetów i od razu znalazłyśmy wspólny język mimo wielu różnic między nami na niemalże każdej płaszczyźnie. Z czasem stało się tak, że poznałam wiele sekretów Doroty, problemów z którymi się od lat zmagała i faktu, że życie dało jej mocno w kość. Chyba nawet bardziej niż mi. A, że czasami mam przebłyski dobrego samarytanina, postanowiłam jej pomóc poukładać sobie wszystko. Tyle co się nakombinowałam, nasłuchałam, ile nocy zarwałam wiem tylko ja, bo ona zdaje się nie pamiętać. Tak się złożyło, że mniej więcej w tym samym czasie rozstałyśmy się z facetami, po czym ona od razu znalazła tego swojego Idealnego, a ja miałam przez jakiś czas związki w nosie i wolałam poczekać na takiego, który zapewni mi mentalne i emocjonalne trzęsienie ziemi. W dodatku muszę tu nadmienić, że ja mężczyzn dosyć dobrze rozumiem i mam rozsądne podejście do kwestii oczekiwań w związku.

I właśnie w tym miejscu wszystko zaczęło się psuć. Ona, największa panikara jaką znam, szukała problemów wszędzie, gdzie ich nie było. Najzabawniejszy przykład jaki mogę sobie przypomnieć, to dzień w którym napisała do mnie, że jej nowy facet jest zapewne taki sam jak ex, że to wszystko nie ma sensu, że to pewnie dopiero początek i ogólnie rzecz biorąc tragedia stulecia się wydarzyła. Ja już zastanawiałam się czy mam już, teraz zbierać się kolejny raz wyciągać ją z tarapatów czy jak... W tym momencie wywlokła wreszcie powód wielkiego nieszczęścia. Otóż okazało się, że jej facet, wredne bydle robił sobie śniadanie i śmiał nie zrobić jej! Powinien przecież czytać w jej myślach (nie, nie raczyła mu powiedzieć, że też by chciała)! Zatem pewnie jest taki sam jak jej ex, który nie stronił od przemocy. Ten sam raban zrobiła też naszej wspólnej kumpeli więc sprawa ewidentnie była poważna. Po przeczytaniu tego nie wiedziałam czy mam zacząć się śmiać, czy wziąć broń i strzelić jej prosto w pusty łeb. Za to talent do wyolbrzymiania pokazała też niedługo później, kiedy będąc miesiąc z facetem wyznała nam radośnie, że oni chcą się starać o dziecko.... To był moment kiedy opadło mi wszystko, nawet te części ciała, których osobiście nie posiadam. Żeby było śmieszniej nie raczyła nawet wysłuchać, że wypadałoby poczekać, bo chyba nie chce skończyć tak samo jak ja.

Moją irytację jednak osiągnęła czymś zupełnie innym. Nie omieszkała co chwilę napominać, żebym znalazła sobie faceta (i nie wiem po jaką cholerę miałabym brać sobie jak niektóre kobiety, byle jaką zapchaj dziurę), bo ona taka szczęśliwa i sra brokatem. Ja rozstanie z facetem przeszłam dosyć ciężko i nawet jako osoba niezwykle silna psychicznie, po raz pierwszy chyba od lat potrzebowałam czyjegoś wsparcia. Do tego potrzebowałam odpocząć od posiadania na własność samczej marudy kręcącej mi się po domu, ba bardzo mi pasowało bycie singlem i mieszkanie solo z dziećmi i moim kudłatym substytutem mężczyzny (też żre, śmierdzi i zalega na kanapie). Problemów było dużo, obowiązków też, więc siłą rzeczy oczekiwałam od przyjaciółki, można powiedzieć rewanżu za moją wcześniejszą pomoc, co uważam za naturalne. W ciągu dwóch miesięcy udało nam się spotkać... raz? Może dwa? I kiedy próbowałam zacząć temat tego co mnie gryzie, ona szczebiotała jak to jej cudownie. I super cieszyłam się jej szczęściem, ale jeśli słyszy się to samo non stop, w dodatku kiedy człowiek próbuje coś wtrącić i nieco zmienić temat, bo od nadmiaru wielkiej miłości może zacząć rzygać tęczą, słyszy "Ale daj mi coś powiedzieć...", to już lekka przesada. W tym momencie zwyczajnie wykorzystywałam pewien fajny dar, który posiadam, mianowicie wyłączałam się i czekałam aż Dorotka swój wywód skończy. Dodatkowo straciłam cierpliwość ostatecznie kiedy wystawiła mnie (obiecując wcześniej, że będzie) w Sylwestra, bo jej kochanie sobie nie życzyło oraz drugim razem w dniu kiedy ja, Anka i Izka* robiłyśmy imprezę urodzinową.

Podsumowując, to święta prawda, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Kiedy samemu potrzebuje się pomocy, wtedy najlepiej widać komu warto ufać i do kogo mieć szacunek, a kogo zwyczajnie kopnąć w dupę co też uczyniłam. Ciekawe do kogo jaśnie Pani pobiegnie kiedy znowu zaczną się problemy, a zaczną prędzej czy później.... Ale wtedy to już nie będzie na szczęście moja sprawa.... I w tym miejscu muszę również złożyć podziękowania Magdzie, Ance i Izie* za to, że od lat nie dały dupy w żadnej kwestii. I były obok na największych zakrętach mojego życia.

* - imiona zostały zmienione

sobota, 1 lutego 2014

"Cześć jestem Jane i nie mam żadnych zasad moralnych..."

"Jasna cholera, poznaliśmy się w najgorszy, możliwy sposób..." rzekł do mnie niedawno pewien godny mej samiczej uwagi klon Hanka Moody'ego, przy dosyć poważnej rozmowie z serii "i co z tym fantem zrobimy?". Fakt, mężczyznę którego wzięłam sobie pod uwagę, miałam zaszczyt poznać w ulubionym barze do którego, jak się okazało, oboje często chadzamy. I gdyby to jeszcze był jakiś porządny bar, a gdzie tam! Nasza ukochana wręcz, miejska spelunka w której zbiera się cała śmietanka, rockowo-metalowego towarzystwa, wszyscy chleją do białego rana, by tuż przed świtem spuścić sromotny łomot pijanym przedstawicielom wielbicieli trzech pasków na ramionach lub potańczyć przy już-nie-takich-metalowych hitach jakby się każdemu zdawało. Zwykle nie bywał tam nikt, na kogo zwróciłabym większą uwagę, jednak nadszedł dzień w którym oczy moje i Pana Hanka miały okazję się spotkać (a niech tam trochę romantyzmu nie zaszkodzi). Po jakże mile spędzonym wieczorze, okraszonym piwem, siarczystymi przekleństwami ze strony szanownych kolegów oraz niemalże wywołanej bójki wypełzliśmy z szanownego przybytku alkoholowego upojenia obiecując sobie dalszy kontakt. Nie za bardzo dowierzałam w tę obietnicę jednak, ku memu szczeremu zdziwieniu Pan Hank jednak się odezwał i udało nam się spotkać jeszcze kilka razy, aż doszło do wyżej wymienionej rozmowy. Decyzja zapadła, spotykajmy się na poważnie. Pięknie, cud malina, brokat wali zewsząd niczym tynk ze ścian w starej ruderze. Ma to szansę? Ano zobaczymy, osobiście mam cichą nadzieję, że ma. No dobra, już nie taką cichą. Ah, żeby było zabawniej mieszkamy na tej samej ulicy w odległości dosłownie kilku klatek, nawet robimy zakupy w tym samym sklepie. I jak na złość nie mogliśmy poznać się jak cywilizowani, dorośli ludzie. Jakim cudem spotkaliśmy się akurat w tej knajpie? Los, przeznaczenie, przypadek, ingerencja wielkich przedwiecznych? Wolę nie wiedzieć...

W każdym razie, cała ta sytuacja nakłoniła mnie do przemyśleń na temat tego w jaki sposób ludzie się poznają. I jak często te sytuacje są absurdalne. Uznałam zatem za stosowne zebranie odpowiednich informacji i faktów z życia ludzi, których dane było mi poznać. Rzecz jasna najprostszym do tego narzędziem okazał się osławiony facebook. I oto co ciekawego wyznali mi znajomi...

Na początek usłyszałam od Karoliny, że ostatnich trzech facetów poznała właśnie w tej samej spelunie w której ja poznałam Pana Hanka. Czyli jednak obalamy w tym momencie mit, że w naszej karczmie nie da się nikogo fajnego poderwać. Czasami jednak zjawiają się tam fajni faceci.

Na drugi ogień poszła skarbnica wiedzy w podrywaniu (i nie tylko) kobiet. Uwaga, damy wrażliwe proszone są o pominięcie tego akapitu!
Skarbnicą jest mój kolega Lipek, który pewnego pięknego, chłodnego poranka zapukał (wraz z moim przyjacielem Kozzym) niczym ten ułan w okienko. Jak on sam to ładnie ujął: "Nie zawsze się poznaje ludzi, którzy nad ranem po przejechaniu pół polski w mało trzeźwym stanie walą ci śnieżką w okno puszczając z laptopa piosenki Dżemu, a potem dwa dni u ciebie koczują." Racja mój drogi poznanie Ciebie było jedyne w swoim rodzaju. Kozzego zresztą poznałam w równie nieelokwentny sposób. 
Wracając do Lipka, zdradził mi kilka ciekawych momentów ze swego bujnego życia. Na ten przykład poznanie z obecną dziewczyną. Jak to ładnie określił, najebany obmacywał się w namiocie z nią i jeszcze jedną panienką, po czym nad ranem po jakże długiej i zmyślnej kontemplacji nad zaistniałą sytuacją doszedł do wniosku iż najzwyczajniej w świecie ją przeleci. Romantyczne prawda?
Pozwolę sobie również przytoczyć jeszcze jedną historyjkę już w dosłownym cytacie, bo sama lepiej bym tego nie ujęła. I tym zamknę temat Lipińskiego, bo on sam w sobie to materiał na całą książkę.
"Wracam sobie pociągiem z Łodzi po Ironach. Siedzi obok mnie laska z poznania z koleżankami. Koleżanki śpią, a dziewczyna na ucho mi mówi "Powiem ci tajemnicę. Podobasz mi się", to odpowiadam "to idziemy do kibla" no i domyślasz się że w kiblu nie dyskutowaliśmy o sytuacji gospodarczej krajów europejskich."

A nieco odchodząc od tematu związków poruszę również historię o tym jak poznałam swoją najlepszą przyjaciółkę oraz dobrego kumpla.
Z Anką poznałam się osobiście na szumnie co roku organizowanym Zlocie Fanów Hard Rocka. Widząc, że jej ówczesny facet, a mój znajomy bezczelnie pod jej nosem flirtuje z pewną damą o bardzo wątpliwej reputacji nieco się zirytowałam. Zwrócić tu również uwagę należy na fakt iż owa dama zalazła mi swego czasu bardzo mocno za skórę, paroma niskich lotów czynami. Tak czy siak podeszłam do Anki witając ją słowami 
-Czy Ty wiesz co ten Twój zidiociały facet odwala?
-Taaa... wiem, w dupie go mam.
-A to spoko. To chodźmy na piwo.
I od tego czasu w sumie działamy na zasadzie, tam gdzie ona tam i ja.

Ostatnia sytuacja to poznanie Michała. Siedzieliśmy jakieś sto lat temu w pewnej urokliwej, Krakowskiej, podziemnej spelunie dumnie noszącej nazwę "Popularny" z grupą znajomych. Michał chwiał się na krześle, dosyć mocno podpity, dopił piwo po czym rzucił pustym kuflem w ścianę. Wszystko może nie byłoby specjalnie szokujące gdyby nie fakt, że kufel rozwalił się jakieś 20 cm od mojej głowy. Uprzedzam pytania o dziwo nie oberwał wtedy ode mnie, przeciwnie. Jakimś cudem wzbudził moją sympatię.

Aktualnie nie przypominam sobie innych wartych uwagi historii. Zresztą wystarczy jak tyle przełkniecie. Dochodzę jednak do wniosku, że czasy w których kolegów poznawało się na podwórku czy na studiach, a wielką miłość spotykało w szkole średniej, chodziło za rączkę aż do ślubu i było się ze sobą do grobowej deski bezpowrotnie minęły. Świat oszalał i obyczaje zanikają, ale... Może nie wszystko stracone. Osobiście cieszę się, że wciąż z wyżej wymienionym Hankiem potrafimy rozłożyć się z kolacją przed dobrym filmem albo umówić na zwyczajowe śniadanie. Bez dolewania whisky do kawy.