sobota, 1 lutego 2014

"Cześć jestem Jane i nie mam żadnych zasad moralnych..."

"Jasna cholera, poznaliśmy się w najgorszy, możliwy sposób..." rzekł do mnie niedawno pewien godny mej samiczej uwagi klon Hanka Moody'ego, przy dosyć poważnej rozmowie z serii "i co z tym fantem zrobimy?". Fakt, mężczyznę którego wzięłam sobie pod uwagę, miałam zaszczyt poznać w ulubionym barze do którego, jak się okazało, oboje często chadzamy. I gdyby to jeszcze był jakiś porządny bar, a gdzie tam! Nasza ukochana wręcz, miejska spelunka w której zbiera się cała śmietanka, rockowo-metalowego towarzystwa, wszyscy chleją do białego rana, by tuż przed świtem spuścić sromotny łomot pijanym przedstawicielom wielbicieli trzech pasków na ramionach lub potańczyć przy już-nie-takich-metalowych hitach jakby się każdemu zdawało. Zwykle nie bywał tam nikt, na kogo zwróciłabym większą uwagę, jednak nadszedł dzień w którym oczy moje i Pana Hanka miały okazję się spotkać (a niech tam trochę romantyzmu nie zaszkodzi). Po jakże mile spędzonym wieczorze, okraszonym piwem, siarczystymi przekleństwami ze strony szanownych kolegów oraz niemalże wywołanej bójki wypełzliśmy z szanownego przybytku alkoholowego upojenia obiecując sobie dalszy kontakt. Nie za bardzo dowierzałam w tę obietnicę jednak, ku memu szczeremu zdziwieniu Pan Hank jednak się odezwał i udało nam się spotkać jeszcze kilka razy, aż doszło do wyżej wymienionej rozmowy. Decyzja zapadła, spotykajmy się na poważnie. Pięknie, cud malina, brokat wali zewsząd niczym tynk ze ścian w starej ruderze. Ma to szansę? Ano zobaczymy, osobiście mam cichą nadzieję, że ma. No dobra, już nie taką cichą. Ah, żeby było zabawniej mieszkamy na tej samej ulicy w odległości dosłownie kilku klatek, nawet robimy zakupy w tym samym sklepie. I jak na złość nie mogliśmy poznać się jak cywilizowani, dorośli ludzie. Jakim cudem spotkaliśmy się akurat w tej knajpie? Los, przeznaczenie, przypadek, ingerencja wielkich przedwiecznych? Wolę nie wiedzieć...

W każdym razie, cała ta sytuacja nakłoniła mnie do przemyśleń na temat tego w jaki sposób ludzie się poznają. I jak często te sytuacje są absurdalne. Uznałam zatem za stosowne zebranie odpowiednich informacji i faktów z życia ludzi, których dane było mi poznać. Rzecz jasna najprostszym do tego narzędziem okazał się osławiony facebook. I oto co ciekawego wyznali mi znajomi...

Na początek usłyszałam od Karoliny, że ostatnich trzech facetów poznała właśnie w tej samej spelunie w której ja poznałam Pana Hanka. Czyli jednak obalamy w tym momencie mit, że w naszej karczmie nie da się nikogo fajnego poderwać. Czasami jednak zjawiają się tam fajni faceci.

Na drugi ogień poszła skarbnica wiedzy w podrywaniu (i nie tylko) kobiet. Uwaga, damy wrażliwe proszone są o pominięcie tego akapitu!
Skarbnicą jest mój kolega Lipek, który pewnego pięknego, chłodnego poranka zapukał (wraz z moim przyjacielem Kozzym) niczym ten ułan w okienko. Jak on sam to ładnie ujął: "Nie zawsze się poznaje ludzi, którzy nad ranem po przejechaniu pół polski w mało trzeźwym stanie walą ci śnieżką w okno puszczając z laptopa piosenki Dżemu, a potem dwa dni u ciebie koczują." Racja mój drogi poznanie Ciebie było jedyne w swoim rodzaju. Kozzego zresztą poznałam w równie nieelokwentny sposób. 
Wracając do Lipka, zdradził mi kilka ciekawych momentów ze swego bujnego życia. Na ten przykład poznanie z obecną dziewczyną. Jak to ładnie określił, najebany obmacywał się w namiocie z nią i jeszcze jedną panienką, po czym nad ranem po jakże długiej i zmyślnej kontemplacji nad zaistniałą sytuacją doszedł do wniosku iż najzwyczajniej w świecie ją przeleci. Romantyczne prawda?
Pozwolę sobie również przytoczyć jeszcze jedną historyjkę już w dosłownym cytacie, bo sama lepiej bym tego nie ujęła. I tym zamknę temat Lipińskiego, bo on sam w sobie to materiał na całą książkę.
"Wracam sobie pociągiem z Łodzi po Ironach. Siedzi obok mnie laska z poznania z koleżankami. Koleżanki śpią, a dziewczyna na ucho mi mówi "Powiem ci tajemnicę. Podobasz mi się", to odpowiadam "to idziemy do kibla" no i domyślasz się że w kiblu nie dyskutowaliśmy o sytuacji gospodarczej krajów europejskich."

A nieco odchodząc od tematu związków poruszę również historię o tym jak poznałam swoją najlepszą przyjaciółkę oraz dobrego kumpla.
Z Anką poznałam się osobiście na szumnie co roku organizowanym Zlocie Fanów Hard Rocka. Widząc, że jej ówczesny facet, a mój znajomy bezczelnie pod jej nosem flirtuje z pewną damą o bardzo wątpliwej reputacji nieco się zirytowałam. Zwrócić tu również uwagę należy na fakt iż owa dama zalazła mi swego czasu bardzo mocno za skórę, paroma niskich lotów czynami. Tak czy siak podeszłam do Anki witając ją słowami 
-Czy Ty wiesz co ten Twój zidiociały facet odwala?
-Taaa... wiem, w dupie go mam.
-A to spoko. To chodźmy na piwo.
I od tego czasu w sumie działamy na zasadzie, tam gdzie ona tam i ja.

Ostatnia sytuacja to poznanie Michała. Siedzieliśmy jakieś sto lat temu w pewnej urokliwej, Krakowskiej, podziemnej spelunie dumnie noszącej nazwę "Popularny" z grupą znajomych. Michał chwiał się na krześle, dosyć mocno podpity, dopił piwo po czym rzucił pustym kuflem w ścianę. Wszystko może nie byłoby specjalnie szokujące gdyby nie fakt, że kufel rozwalił się jakieś 20 cm od mojej głowy. Uprzedzam pytania o dziwo nie oberwał wtedy ode mnie, przeciwnie. Jakimś cudem wzbudził moją sympatię.

Aktualnie nie przypominam sobie innych wartych uwagi historii. Zresztą wystarczy jak tyle przełkniecie. Dochodzę jednak do wniosku, że czasy w których kolegów poznawało się na podwórku czy na studiach, a wielką miłość spotykało w szkole średniej, chodziło za rączkę aż do ślubu i było się ze sobą do grobowej deski bezpowrotnie minęły. Świat oszalał i obyczaje zanikają, ale... Może nie wszystko stracone. Osobiście cieszę się, że wciąż z wyżej wymienionym Hankiem potrafimy rozłożyć się z kolacją przed dobrym filmem albo umówić na zwyczajowe śniadanie. Bez dolewania whisky do kawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz